Nic tak bardzo mnie nie denerwuje, jak ekipa, która ciągle narzeka na to, że nie powinienem wypowiadać się na niektóre tematy, bo jestem tylko teoretykiem, a nie praktykiem. Z palca mogę wypisać elementy codziennego życia typu: małżeństwo, dzieci, śmierć, o których więcej słyszę, niż doświadczam. Jakiekolwiek argumenty wysuwane w stosunku do osób, które mają rodzinę i/lub dzieci, są odbijane paletką do ping-ponga o nazwie „jak się ożenisz, to zobaczysz” lub „co Ty wiesz o życiu”. Jednak uważam, że nie trzeba chorować na serce, by być kardiologiem.
Czasem denerwują mnie rozmowy w gronie ludzi, którzy uważają, że skoro zbudowali swoją rodzinę, mają już dzieci, to generalnie wiedzą, czym jest życie. Natomiast ja, kurczak nieopierzony, niedoświadczony przez wydzierającą się żonę, że po co kupiłem ryżu, skoro miała być kasza gryczana, niewiedzący, jak to jest, gdy żona ma „zły czas”, ja po prostu nie wiem, co to życie. Co ja mogę wiedzieć o życiu, skoro nie wstawałem trzy razy każdej nocy przez dziewięć miesięcy do dziecka, które swoim krzykiem wołało „mleka”, a matka – niczym hala produkcyjna – ledwo wyrabiała z dostawami. Po prostu po moich doświadczeniach można powiedzieć, że żyję sobie w spokojnym świecie, gdzie pokój (własny pokój) i dobro (dobry sen) towarzyszą mi niczym pielucha na pupci niemowlaka. W tej sytuacji wypada mi skłonić głowę i puścić piosenkę pt. „You don’t know what is live, baby you don’t know what is live…”
Jednak, nie… mówię NIE i orężem godnym naśladowania pamiętnych czasów, kiedy dobrzy i odpowiedzialni bracia walczyli o dumę i honor, mówię: non possumum. Pytam: czy zawsze muszę coś przeżyć, by móc wypowiedzieć się na jakiś temat? Nie zawsze. Niemniej jeżeli już wypowiadam się na dany temat, szczególnie rodzinno-związkowo-dziecięcy, znowu pojawia się pytanie, z czego wynikają moje opinie. Jeżeli okaże się, że są one jedynie wynikiem nieprzeciętnych, oryginalnych, oczywistych i ponadczasowych moich własnych przemyśleń pod jabłonią, to powiedzmy sobie szczerze – nic nie wiem o życiu, a to, co jedynie mogę stworzyć, to nową ideologię życia, która nikomu raczej nie da szczęścia (co najwyżej jednej osobie). Jestem raczej zwolennikiem podejścia związanego ze strumykiem. Co mi biega po głowie? Otóż każdy strumyk ma źródło – skądś wypływa i na podstawie źródła możemy ocenić, jakie woda ma właściwości. Podobnie jest w życiu codziennym – czym jest to źródło, którym poję spragnionego ducha? Czym karmię swój umysł?
Już dawno ktoś mądry powiedział: „Jesteś tym, co jesz”. Tak samo jest według mnie z Twoim umysłem. Czym go karmisz? Jakimi tekstami? Jakimi wiadomościami? Jak kształtujesz swój umysł? Czy jest to dobra książka na temat rozwoju, rodziny, dzieci? Nie chodzi mi tu o książkę jakiegoś mądralińskiego, który znalazł swoją jabłoń, ale kogoś, kto na podstawie swoich, a przede wszystkim na podstawie doświadczeń innych ludzi, ich przeżyć, wzlotów i upadków, był w stanie wykrzesać sugestię/propozycję/wzór, w którą stronę warto pójść.
Chwila, chwila – nie wybiegłeś za daleko, drogi bajkopisarzu? Otóż nie, drogi czytelniku. Jestem zwolennikiem uczenia się z dobrych wzorców – od ludzi, którzy napisali mądre książki, oparte na przeżyciach innych ludzi, a nie na swoich domysłach. Nie bójmy się uczyć na błędach innych ludzi – to naprawdę nie boli.
Nawet jeżeli przeczytam całą sekcję książek z działu poradnia rodzinna i tak pewnie ktoś rzuci testem: „i co Ty k…w wiesz o małżeństwie, skoro w nim nie jesteś i dalej teoretyzujesz?” A ja jednak wierzę, że ta wiedza pozwoli mi lepiej przygotować się do obowiązków przyszłego męża i ojca, nawet jeżeli w tym teraz nie uczestniczę. Dlaczego? Ponieważ właśnie teraz mam na to ten idealny czas, kiedy nie dotykają mnie emocjonalne, trudne sytuacje małżeńskie i mogę na sucho przeanalizować oraz przemyśleć, co należałoby zrobić, jak należałoby postąpić. Oczywiście nie mogę być pewny tego, że tak samo zachowam się po ślubie, ale jest duża szansa, że przypomnę sobie ten czas, kiedy emocje nie były moim doradcą.
Dlatego zachęcam każdego z was, byś nie bał się mówić, co myślisz na jakiś „rodzinny” temat, aczkolwiek ważne jest, byś podpierał swoje myśli wartościowym i zdrowym “jedzeniem książkowo-wykładowym”, dostarczonym przez ludzi, którzy swoją wiedzą o tym pożywieniu zasięgnęli od rolników prawdziwego życia. Niemniej pamiętaj, że skoro to czytasz, to musisz dbać o swój ogródek, który można teraz nazwać: samowychowaniem 🙂